Tak ziemia stała się łodzią, płynącą przez modrą wodę trącaną grzbietami potoków, z żaglami pełnymi chłodem, puszczoną w dryfie świetlistym ponad sękami raf którą nawiedzam samotnie jak cyklopowy wiatr. A nad nią zbierają się gwiazdy srebrnymi stadami na tarło a słońce w noc się zanurza zatknięte na dziób jej jak galion, a burtą cienia, co trzeszczy, wzburzonej nocy dotyka a fale nią targną jak krami czy wspomnieniami Itak. I smutek wylega na piaski, i czuć nagłą słabość ramion gdy ujrzy się twarz nad sobą – swoją i wciąż taką samą. I czuć chybot ziemi nagły, który jak płomień przygasa gdy wchłania mnie cień błękitny jak kiedyś połknął Jonasza.
