
Przedślubie
W wielki Piątek Moje dni… były jak purpury płótno W wielkim poście Zakryto mi znak przewodni W śpiewie chwil – rozedrzyj zasłonę – By rzucony
W wielki Piątek Moje dni… były jak purpury płótno W wielkim poście Zakryto mi znak przewodni W śpiewie chwil – rozedrzyj zasłonę – By rzucony
Grudniowe słońce oświetla miasto Od rana coś wisiało w powietrzu Podniecone szepty jak rój os „Przyjechał…”, „flagi zrzucali…” Nie można na to pozwolić I rzucili
Drżenie tysięcy serc porusza powietrze Jak wtedy w czterdziestym czwartym Jak my młodzi i pełni wiary My z nich Ruszyli do boju za wolność Za
Kamienny las w środku miasta Jak wyspa ciszy pośród zgiełku Labirynt ścieżek i kwater Gdzie wiewiórki strzegą mogił Tysiące nazwisk i historii Wśród nich ci
Widziałem dłonie wasze – Świecące przemądrzalstwem smaru i znoszenia Plujące na mnie krótkich równań sąd Lecz – rzucając przybranym w aleksandryjskie karty okiem Ujrzałem, że
Zanim pędzlem Kuben uczyni jedwabną szatę, na ziemię w nieustanny proces ruchu materii zostaliśmy zaproszeni. Formalnie. Kant omylił. Sto piętnaście nade mną wizji. Oznajmiają prawo
Dał mi Pan przykazań deko, bym dobrze domknął sprawy nim zatrzasną za mną wieko I zdam Mu raport z wojaży. Ciało z ziemi mi ulepił,
Rzeki płyną przez jej wieki Wieki chwały i małości Dużej sławy i pokory Dziejów starych no i nowych Matek bólem spływające Rzeki łez zalewające Naszą
(śpiewana na melodię „Avanti ragazzi di Buda”) Biel stroną księgi jest grubej spisanej wiele lat temu A czerwień to tusz poświęcenia Maluje on dusz pokolenia.
Boże, czym jesteś? Czymś abstrakcyjnym, niedookreślonym I niepojętym dla mego umysłu. Masz trzy postacie, wszystkie sobie równe, Lecz która jest tą jedyną, prawdziwą? Boże, czym