
Słowo
Szukałem Cię w skóry porcelanie i jedwabnych włosach Szukałem Cię w błękicie nieba i pszenicy kłosach Szukałem Cię, mimo iż nie znałem tak było mi
Szukałem Cię w skóry porcelanie i jedwabnych włosach Szukałem Cię w błękicie nieba i pszenicy kłosach Szukałem Cię, mimo iż nie znałem tak było mi
Widziałeś choć raz ten płomień Warta przy nim stoi Płonie dla Nieznanego I wszystkich mu podobnych Wiesz dlaczego płonie Dla pamięci bohaterów Ich szlaki na
Rzeźba albo Genesis Spójrz. Na ten sześcian, blok jasnej skały, Nad którym Rzeźbiarz pracę zaczął. Oto z niezmąconej tafli surowca, niczym tonącego, postać się wytrąca.
Nie zajrzałeś do księgi proroków-wielkości człowieka By zmierzyć wagę. I cenę poznać każdego oddechu. I w trzewiach twoich nic nie ma, prócz śmiechu: Takiej lawiny,
Ty któryś sklepienie niebios skinięciem lśniącymi gwiazdami usłałeś Ty któryś ziemię oschłą i gnuśną spojrzeniem srebrzystymi wodami zalałeś Ty któryś glinianego Adama tchnieniem z martwej
W rajskiej krainie pięknych domów ze szkła Wszystko olśniewa bezbłędną czystością, Chociaż ta czystość, jak lakier, ukrywa, Prawdę o tej krainie pięknych złudzeń. W głębinach
Zimno mi, Panie jestem jak zwierze śpiące na śniegu błagam! pośpiesz ku memu ratunkowi Zamarzam, Panie pozostawiony w objęciach wiatru jak w sennym, dusznym paraliżu
W wielki Piątek Moje dni… były jak purpury płótno W wielkim poście Zakryto mi znak przewodni W śpiewie chwil – rozedrzyj zasłonę – By rzucony
Grudniowe słońce oświetla miasto Od rana coś wisiało w powietrzu Podniecone szepty jak rój os „Przyjechał…”, „flagi zrzucali…” Nie można na to pozwolić I rzucili
Drżenie tysięcy serc porusza powietrze Jak wtedy w czterdziestym czwartym Jak my młodzi i pełni wiary My z nich Ruszyli do boju za wolność Za