Szukaj
Close this search box.

Filip Adamus: „Rylec”

Nasza grupa artystyczna rozpoczęła współpracę pod szyldem „Rylca” nie bez powodu. W starożytnej kulturze – widocznej zarówno w obyczaju helleńskim i żydowskim – imię zawsze najpełniej definiuje tożsamość. Nadawane jest na dobrą wróżbę, w nadziei na wykształcenie konkretnych cnót albo jako sam opis charakteru. Tak i imię „Rylca” jest brzemienne w znaczenie – służy on do wydobywania kształtu, do rzeźbienia słowem, do formowania materiału poddanego jego pracy.

Tekst pochodzi z numeru 1/2021 „Rylca”, który jest dostępny w zakładce Kwartalnik.


Służebność lekarstwem dla upadku elit artystycznych

W powyższym odczytać można kamień węgielny, na którym wznosi się nasza wizja twórczości. Sztuka musi budować, konstruować i kształcić ducha wszystkich jej odbiorców. Ten formacyjny paradygmat – nietrudno spostrzec – jest dziś „kamieniem odrzuconym przez budujących”. Głębokiemu zrozumieniu społecznej i formacyjnej roli sztuki przeczy rozległe spektrum współczesnych twórców. Wroga tej perspektywie jest myśl, jakoby centrum artyzmu było dążenie artysty do ekspresji samego siebie. Ekspresja zachodzi – wymieszana do tego z umiłowaną kategorią nowoczesnego ujęcia sztuki – autentyczności – niezależnie od jej oddziaływania i skutku, jaki wywołuje. Nic nie staje na przeszkodzie ukazywaniu się prac dekadenckich, nihilistycznych, w których doświadczający załamania autor swój własny upadek i jego objawy przekłada do szerokiej uwagi społeczeństwa.

Dalej – pozbawienie sztuki jej charakteru służebnego legitymizuje skandalizm – przekraczanie kolejnych granic, uderzanie w najbardziej fundamentalne zasady konstrukcji człowieka i narodu – wkrótce skutkujące osunięciem się gruntu pod nogami, stanięciem w kraju niszczącej pustki. W ten sposób stworzono szkodliwy i pozbawiony celu własnego istnienia system autoekspresji – autoekspresji moralnego i intelektualnego upadku. Sztuka przybrała oblicze absurdalnego monstrum. Wysoko pod kołnierz zapina guziki własnego snobizmu i wyższości. Patrzy z cynizmem na wszystko, co wzniosły cywilizacje i narody dla umacniania podwalin zintegrowanego życia społeczeństw opartych o wspólną tożsamość i zasady, na których ta się zasadza. Ręce ma jednocześnie zupełnie puste, a jej usta są grobem: profanacji najlepszych osiągnięć cywilizacji, którymi są moralność, religia i człowiek z nich wyrastający. Szczególnej degeneracji uległ sam wzór artysty i ideał sztuki w zakresie ich powołania. Dla współczesnych artysta będący przewodnikiem to wizja należąca do przeszłości, jak i też sztuka – mająca wyjątkowe powołanie.

Wszystko to prowadzi do niebezpiecznego zdegenerowania elit artystycznych – jeżeli bowiem sztuka nie ma powołania, jeżeli zamyka się oczy na zobowiązania artysty – to cała staje się zabawą zainteresowanych oraz wąskiego grona żyjących z niej artystów. Całkowicie uprawnione staje się przeniesienie opisu kondycji polskiej inteligencji z Myśli Nowoczesnego Polaka Romana Dmowskiego na szerokie grono artystów. Polska inteligencja, nie uczestnicząc aktywnie w życiu narodowym, w oderwaniu od potrzeb i problemów wspólnoty, oddaje się kontemplacji zagadnień wyższych, które jednak nie przekładają się, ani na formowaniu duchowego sznytu Polaków, ani na zabiegach o te wartości w społeczeństwie, które owi intelektualiści sami odkrywają1. Zapominają również o tym, że żaden człowiek nie buduje sam siebie w izolacji i odosobnieniu. Każdy z nas jest w swej głębokiej istocie ultraspołeczny. Nasze talenty, zdolności, nasze sposoby myślenia – wszystko to wykształca się dzięki interakcjom i przez interakcje z ludźmi, których spotykamy, w środowisku, które nas kształtuje – zarówno tym codziennym, jaki z jego ponadczasową spuścizną intelektualną, kulturową i duchową – odczytaną z objawienia. Nikt z nas nie jest konstruktem własnej osoby. Na świecie tak naprawdę nie ma selfmade menów – a ich wyobrażenie jest jedynie dowodem egoizmu i zamknięcia na obowiązki, jakie powinno świadczyć się wychowującemu nas społeczeństwu. Jeśli coś warto wyciągnąć ze skinnerowskiego behawioryzmu, to właśnie to. Stale, jako środowisko, tworzymy i konstruujemy się wzajemnie. Co zdaje się nam naszym osiągnięciem – wynika z talentu, który inni pomogli nam rozwinąć, czy w ogóle dali możność jego ekspresji – z kolei biologiczne jego źródło znajduje się w genach matki, ojca i pokoleń przeszłych. Jak pisał Kwasieborski w Podstawach narodowego poglądu na świat – jednostka jest jakby soczewką – w której skupiają się wszystkie elementy środowiska i kultury, z jakimi miała do czynienia2.

Przywrócić piękno

Powyższe odwołanie do klasyka myśli narodowej powinno podkreślać, że wizja sztuki i artysty wyobcowanego z własnego społeczeństwa (i w walce z ksenofobią wyobcowującą ze wspólnotowych ideałów innych) jest tylko złudzeniem, które pozwala wygodnie konsumować sztukę i nieuzasadnione poczucie wyższości. Powtórzmy słowa zawarte w powieści, układy nut na pięciolinii – wszystko to staje się ciałem w momencie uzewnętrznienia w rzeczywistości społecznej – niszczy bądź buduje ludzki charakter i moralność, silną wolę, lub wpędza go w beznadzieję i negację wszystkiego, co przekracza dążenia pięciu zmysłów. Sztuka we współczesnym wydaniu to nic ponad konsumpcję – choć odzianą na sposób subtelny. Zaspokaja jedynie zachcianki i staje się wysoką rozrywką, jak zresztą cała kultura, którą z wyznaczającej człowiekowi moralne zobowiązania i powinności, układającej priorytety i sensy upakowano w przewodniki do poznawania „nowych kultur” – traktowanych tak samo pobieżnie jak własna, nieznana tak naprawdę i używanych jedynie jako środek do poszukiwania wrażeń.

Rylec na Kulturę spogląda zgoła inaczej. Zarówno pod względem formy, jak treści kultura musi wznosić – nie niszczyć bądź wycofywać się do formy równie kosztownego co bezpłodnego zabijania czasu. Na początku tego zdania piszę – „pod” względem formy i chcę zaznaczyć z całą mocą konieczność przywrócenia piękna sztuce – wygnanego na banicję na rzecz skandalizmu i prowokacji: realnego kultu brzydoty i groteski. Jak zwraca uwagę3 Sir Roger Scruton, w każdą formę uwikłana jest idea i treść, którą ta przekazuje. Społeczeństwo obcujące z dzisiejszą, oderwaną od piękna, ładu i smaku – który uznać można za artystyczny wymiar umiarkowania – sztuką chłonie wraz z jej wytworami jeszcze podlejszą filozofię i idee, jakie za nią stoją.

Tożsamościowy charakter sztuki

Poza ideałem służebnym, najistotniejszym z punktów mojego myślenia o sztuce jest jej tożsamościowy, specyficzny kulturowo charakter, który powinna przybierać, nie ulegając pokusie globalizmu.

Wspólna tożsamość jest tym, co zbliża ludzkie perspektywy na życie. Wspólny kod i symbole oraz system wartości sprawia, że osoby jednej tożsamości potrafią ze sobą zupełnie inaczej rozmawiać, niż „obcy”.

Ponieważ każdy z nas wykształca się z tego, co napotyka wokół siebie: we własnym społeczeństwie, kulturze i środowisku ludzie wspólnej tożsamości mogą do siebie docierać – komunikować się i rozumieć na poziomie o wiele wyższym, niż nieznajomi. Odwołują się bowiem do symboli i intuicji, tkwiących we wnętrzu osoby tej samej tożsamości, które na nią stale oddziaływają obecne w jej świadomości i doświadczeniu.

Jasne więc, że człowiek świadom dobroczynnego wpływu wspólnej i spójnej tożsamości na życie wspólnot zechce kontynuacji elementów, które na tę tożsamość się składają. Oczywiście – amerykanizacja kultury i życia publicznego, wprowadzana na poziomie języka, ale pojawiająca się również w ambitniejszym życiu kulturalnym, nie daje się z tego punktu widzenia zaakceptować. Po drugie – tylko sztuka przesiąknięta specyficznym charakterem kultury danej społeczności jest w stanie przemawiać „wielkim głosem” – porozumiewać się z odbiorcą w ten intymny, znany tylko uczestnikom wspólnej tożsamości sposób – a przez to przesiąkać go i w stopniu najdoskonalszym odkrywać przed nim swoje znaczenie. Wszak dokładnie to samo można napisać w języku narodowym albo w wyuczonym – jednak nie bez utraty istotnej części wyrazu – emocjonalnej wartości słów, nacechowania historycznego zwrotów, przysłów – których wpływu na odbiór treści nie wolno pominąć. Tylko sztuka swoja i własna może dobrnąć do głębi człowieka. Estetyczna ciągłość i spójność kolejnych konstrukcji z unikalnym smakiem lokalnego budownictwa jest jednym z pryncypiów, które Scruton wyznaczył architekturze4. Słusznie zauważa, że aby uznać coś za piękne, trzeba dostrzec w tym coś znanego i bliskiego. Według niego tylko w otoczeniu domowym, zachowującym lokalny wyraz i smak ludzie czują się dobrze i „na miejscu”. Tak i dusza ludzka rozwija się najpełniej wśród tego wszystkiego, wokół czego się formowała, najlepiej się w tym orientuje – co ilustrują choćby Wykorzenieni5 Maurice Barresa. Zdolna jest to przekraczać, nigdy jednak z tego się nie wykorzeniając.

Stwórzmy przyczółek!

Dziś, kiedy globalizacja prowadzi do erozji więzi, dezintegracji społeczeństw, a sztuka kroczy w awangardzie destrukcji człowieczeństwa, wyrażając najgorsze instynkty, potrzeba stworzenia i utrzymania znaczącego przyczółku sztuki ze zgoła innego świata. Zanurzonej w rzeczywistość nieprzemijających wartości Christianitas, powstającej w umysłach gotowych do afirmacji człowieka – jakim jest z natury, świata ze sposobem, w jaki został stworzony i z sensem, który został mu nadany. Przyczółkiem takim – trwałym i obronnym, jednocześnie skłonnym do śmiałych konfrontacji ma być nasz „Rylec”. Wobec niesłychanie dogmatycznej negacji własnej kultury i ślepoty współczesnych „oświeconych” na jakiekolwiek wartości tego, co rodzime i zastane, trzeba piór, pędzli i umysłów – zdolnych pokazać ponadczasową mnogość bogactw, które możemy zaczerpnąć z naszej kultury – narodowej i śródziemnomorskiej.

Przypisy

1 Roman Dmowski, Myśli Nowoczesnego Polaka, Wrocław 2012, s. 58-67.
2 „Dusza człowieka jest soczewką, skupiającą w sobie dorobek kulturalny środowiska i przerabiającą go na swój indywidualny użytek, karmi się tym, co stworzyła gromada, ogniskuje w sobie jej idee, wierzenia, ambicje, wszystko to, czym całość społeczna żyje” za: Wojciech Kwasieborski, Podstawy Narodowego Poglądu Na Świat, Warszawa 1937, s. 17.
3 W szczególności w: Roger Scruton, Piękno, tłum. Sylwia Krawczuk, Agnieszka Rejniak-Majewska, Łódź 2018.
4 Zob. Tenże, The aesthetics of architecture, Londyn 1978.
5 Maurice Barres, Les Deracines, Paryż, 1897.