Szukaj
Close this search box.

Manchester by the Sea [Recenzja]

 (reż. Kenneth Lonergan 2016)

Obiekt kontrowersji

Przyznanie Oscarów w 2017 roku było dość kontrowersyjne z powodu zwycięstwa filmu Moonlight. Faworytami wyścigu o tę znamienitą nagrodę były dwie produkcje: La la land oraz Manchester by the Sea. Pierwsza z nich sławiona była jako musical idealny w swojej charakterystycznej estetyce, natomiast druga szczyciła się wybitnym scenariuszem i aktorstwem, za które zresztą dostała nagrody. Trudno jest mi się wypowiedzieć na ten temat, gdyż Moonlighta nie dane mi było oglądać, natomiast z dziełem Kennetha Lonergana zapoznałem się dosyć niedawno i poniżej podzielę się opinią na jego temat.

Oziębłe dusze

Głównym bohaterem jest Lee Chandler – samotnik pracujący jako dozorca w Bostonie. Swoje codzienne frustracje wylewa w pubowych bójkach. Gdy umiera jego brat, Joe, zostaje zobligowany postanowieniami testamentu do przejęcia pieczy nad osieroconym bratankiem. Hedonistyczny syn brata i wyalienowany Lee zmuszeni są do konfrontacji swych charakterów.

Drugi wątek osadzony jest w przeszłości – Lee wiedzie szczęśliwe życie otoczony liczną grupą znajomych, kochającą żoną oraz trójką dzieci. Czas upływa mu na imprezach, a także rybołówstwie w towarzystwie Joe’ego oraz bratanka, Patricka. Retrospekcje te są najmocniejszą stroną filmu. Z jednej strony dopełniają się z główną linią fabularną i komentują stan wewnętrzny Lee, z drugiej wciągają najmocniej, ponieważ zdradzają powód tak głębokich zmian w osobowości protagonisty. Niestety, gdy widz poznaje ten zwrot akcji, wywracający życie bohatera do góry nogami, niewiele już go może trzymać przy filmie. To nie zmienia faktu, że scenariusz jest genialny, tak samo jak dialogi, prowadzenie fabuły oraz rewelacyjnie wyreżyserowane sceny.

Manchester by the Sea jest w mojej opinii teatrem jednego aktora, w którym reszta bohaterów wydaje się pełnić wyłącznie funkcję tła dla całej historii. Casey Affleck gra tutaj wybitną rolę postaci wydającej się wygnańcem: cichym, zamkniętym w sobie, będącym z dala od domu i dawnego życia, pogrążonym w wiecznej apatii oraz anhedonii. Jego wcielenie się w Lee Chandlera jest wybitną kreacją człowieka pogrążonego w szarej egzystencji, co świetnie uwydatnia kontrast przewijających się wątków jego dawnego, barwnego życiorysu. Symboliczna wydaje się scena, w której spogląda na grób rodzinny, gdzie obok imienia jego brata wciąż pozostaje jedno wolne miejsce.

Sam film utrzymany jest w zimnych tonacjach, wśród których dominują błękit, biel, jasna szarość oraz zieleń. Oczywiście nie tyczy się to scen z przeszłości, gdzie użyta paleta barw jest bogatsza. Ta umiejętna gra kolorystyką tworzy w dziele Kennetha Lonergana wiele pięknych ujęć.

Cicha perła

O filmie było głośno w trakcie wyścigów oscarowych. Potem napięcie opadło, a Manchester by the Sea popadł w zapomnienie. Niesłusznie zresztą, gdyż Kenneth Lonergan dostarczył nam jeden z wybitniejszych współczesnych dramatów.

Ocena: 9/10