Uwaga: Felieton zawiera znaczące spoilery dotyczące Pieśni Lodu i Ognia/Gry o Tron
Choć zapewne większość z produktów obecnej popkultury nadaje się tylko do rzucenia na rozpalony stos, nie uważam, by należało potępić wszystko w czambuł. Nawet tak odsądzany od czci i wiary, nie tylko w środowiskach protestanckich, ale i katolickich, Harry Potter niesie za sobą dosyć pozytywne przesłanie i mógłby wyjść młodzieży na dobre, gdyby tylko po „naszej”, konserwatywnej stronie znajdowali się ludzie z większą finezją i wyobraźnią. W świecie stworzonym przez Rowling mamy w końcu jasny podział na dobro i zło, a po stronie dobra takie wartości jak przyjaźń, lojalność, odwagę. W dzisiejszych czasach nawet tak podstawowe, proste zarysowanie pewnych cnót może choć trochę ukierunkować młodzież na wartości nam bliskie.
Źródła Pieśni Lodu i Ognia
Sprawa ma się nie inaczej w przypadku sagi Pieśń Lodu i Ognia autorstwa George’a R.R. Martina, którą rozsławił serial produkcji HBO pod nazwą pierwszego tomu Gra o Tron. Rzesza fanów pokochała stworzony przez autora świat tzw. low-fantasy, obdarty z tolkienowskiej mistyki i czystości, świat skrytobójstw, żądz, wyuzdania i mroku.
Czym się więc różni od produkcji wymienionych przeze mnie na początku? Te wszystkie nieczystości, w które obfituje martinowskie uniwersum, stanowią jedynie element świata przedstawionego, mają zaprezentować nam świat jako coś złego, a jednocześnie realistycznego. Wszak to realizm brali na sztandary fani tego uniwersum, gdy wieścili ustąpienie Tolkiena przed nowym królem fantasy – Martinem.
„Tutaj może umrzeć każdy i nikt się tego nie spodziewa, nikt nie jest bezpieczny, a schematy fabularne nie mają zastosowania, zupełnie jak w świecie realnym, który jest nieprzewidywalny” – takie głosy najczęściej słychać, gdy mowa o realizmie w Pieśni. Nie dziwi więc, że obrońcy moralności potępili także i ten tytuł. Morderstwa i wszechobecny seks, czy nie brzmi to jak prymitywna rozrywka, zaspokajająca zdegenerowane jednostki, których sens istnienia oparty jest o bezmyślny konsumpcjonizm? Złą prasę zrobił tytułowi wspomniany serial, który szczycił się i reklamował właśnie „gołymi cyckami” i krwią. Pod tą powierzchnią znajduje się jednak głębia, którą moim zdaniem można nazwać konserwatywną.
Nie chcę tu imputować, że Martin jest kryptoprawakiem, a jego dzieło apoteozą Starych Dobrych Czasów. Absolutnie nie. Sam autor przyznaje jednak, że inspiracją dla jego historii była m.in. “Wojna Dwóch Róż” oraz seria Królowie Przeklęci autorstwa Maurice’a Druon. Nie da się wypruć z podtekstów i wątków konserwatywnych opowieści opartych o tradycyjne, feudalne, katolickie realia. Chciałbym więc zarysować, gdzie, moim zdaniem, można doszukać się takich wątków, bez względu na to, czy ich obecność jest świadomą, czy nieświadomą decyzją autora.
Dwie frakcje – jeden Tron
Fabuła w sadze skupia się głównie na dwóch wątkach: wojnie domowej w Siedmiu Królestwach oraz przygodach Jona Snowa na Murze. Pierwszy zdaje się najważniejszy ze wszystkich, które są. Wszak tytuł pierwszego tomu wprost do niego nawiązuje, a gros postaci i wydarzeń jest z nim bezpośrednio powiązanych.
Początek historii zaczyna się przed fabułą książek. Smocza dynastia Targaryenów, która niegdyś podbiła Siedem Królestw, spajając je w jedno pod swoim panowaniem, została obalona wskutek rebelii jednego z wielkich lordów, Roberta Baratheona, który sam został ostatecznie królem. Bezpośrednią przyczyną buntu było porwanie i zgwałcenie przez syna szalonego króla Aerysa, Rhaegara, narzeczonej Roberta, Lyanny i córki innego wielkiego lorda, Rickarda Starka. Sam Rickard został zamordowany przez króla. Syn Rickarda, Eddard, wraz z Robertem wzniecili bunt i wymordowali niemal wszystkich Targaryenów. Nie przywróciło to jednak życia Lyannie, która zmarła w połogu wraz z dzieckiem. A przynajmniej taka wersja wydarzeń była oficjalna w świecie Lodu i Ognia.
W rzeczywistości Lyanna dobrowolnie uciekła z księciem Rhaegarem, a dziecko przeżyło narodziny. Eddard Stark w obawie o życie swojego nowo narodzonego siostrzeńca, którego z pewnością Robert, wściekły na cały ród Targaryenów, chciałby zamordować, ukrył jego prawdziwą tożsamość i przedstawił jako swojego własnego bękarta spłodzonego w czasie wojny. Tym dzieckiem jest właśnie Jon Snow, który dostał nazwisko jakie nadaje się bękartom lordów z Północy.
Właściwa akcja sagi zaczyna się wiele lat po rebelii Roberta, kiedy król przybywa na Północ, gdzie rządzi Eddard, z prośbą o objęcie godności Namiestnika i pomoc w rządzeniu. Autor rysuje Eddarda jako typowego przedstawiciela swojego rodu. Jest on dumny, gwałtowny, ale szalenie honorowy i lojalny oraz, jak wszyscy ludzie Północy, przywiązany do swojej ziemi. Ze względu na przyjaźń zgadza się na prośbę króla, choć niechętnie.
Czytelnik może odnieść wrażenie, że Ned jest głównym bohaterem sagi. W końcu to postać dobra, krystaliczna wręcz. Wkrótce oczekiwania odbiorcy zostają brutalnie zniszczone. Król umiera w podejrzanych okolicznościach, a Eddard, który odkrył, że królewskie dzieci tak naprawdę są bękartami spłodzonymi z kazirodczego związku królowej i jej brata bliźniaka, próbuje zabezpieczyć władzę dla brata króla Roberta, Stannisa, lecz zostaje pojmany i ścięty. Tak zaczyna się wojna, której losy stanowią kręgosłup fabuły reszty sagi. Mamy tu do czynienia z dwiema głównymi frakcjami: lojalistami nowego króla Joffreya, popieranego przez niewyobrażalnie bogaty ród jego matki Lannisterów oraz zbuntowane odrodzone Królestwo Północy pod wodzą syna Eddarda, Robba Starka.
Tak jak w przypadku Eddarda, także i Robb oraz siły Północy zdają się być „tymi dobrymi.” Autor przemyca nam swoje sympatie nie tylko w wywiadach, ale i poprzez narrację, ilość czasu poświęconego poszczególnym członkom rodu Starków, oraz ogólnie poprzez fabułę. Wszak racja ewidentnie jest po stronie honorowych ludzi Północy, chcących pomścić swojego lorda oraz wywalczyć wolność. Główny antagonista, głowa rodu Lannisterów, Tywin, zdaje się być przeciwieństwem Eddarda oraz Robba. Jest cynicznym człowiekiem, który, choć za cel postawił sobie dobro swojego rodu, nie wie, co w ukryciu robią jego dzieci, nie dba o nie, a swoim najmłodszym synem, który urodził się karłem, jawnie gardzi.
Człowiek w oczach Martina
Tak wyraźnie zarysowany podział na dobro i zło niesie za sobą takie korzyści, jak w przypadku tego samego zabiegu w rowlingowskim Potterze. Oczywiście można podnieść zarzut, że u Martina ludzie dobrzy nie zwyciężają. Eddard oraz Robb zostali zamordowani, a wojska Północy powróciły do siebie pod dowództwem przekupionego przez Lannisterów jednego z wasali Starków. Ale czy w świecie rzeczywistym ludziom dobrym przytrafia się samo dobro?
Książka nie niesie także przesłania, że zło popłaca. Zbudowane przez Tywina imperium w toku fabuły rozpada się jak domek z kart, jego dzieci go zawodzą, a on sam marnie dokonuje żywota w wychodku, zamordowany przez swego karlego syna, którego skazał na śmierć za czyn, którego nie popełnił. Ostatecznie ród Lannisterów można uznać za przegrany. Doprowadzili do wojny, aby tylko utrzymać się u władzy, w której pokładali swoje nadzieje, ambicje i przyszłość, lecz ich ród wykruszał się bardzo szybko. Choć autor nie dokończył pisania sagi, serial, który był kręcony pod jego nadzorem, pokazał, że w zamyśle Martina Lannisterowie mają ostatecznie utracić władzę.
Tymczasem dla Starków najważniejsza jest rodzina, lojalność i honor, a tych wartości nie utracili. Fabuła rozdzieliła ich na wiele lat, lecz w końcu mogli znów się połączyć i razem stanąć do dalszej walki o Północ. Moim zdaniem to właśnie konserwatywne wartości – rodzina i honor są w fabule stawiane na piedestał (choć ludzie im hołdujący są w historii nieoszczędzani), a postęp, żądza władzy, wyuzdanie, chciwość, czyli wartości dalekie od konserwatyzmu, nie tylko charakteryzują postaci niejednoznacznie negatywne, ale także często same stanowią przyczynę zguby niektórych z nich.
Ciekawy jest tutaj przypadek Eddarda Starka. Ten honorowy człowiek dostał szansę na uniknięcie egzekucji, jeżeli odwoła swoje słowa o bękarcim pochodzeniu dzieci Roberta. Czytelnikowi trudno w to uwierzyć, ale Stark przystał na propozycję. Można więc powiedzieć, że splamił swój honor, zaprzeczył swoim wartościom. Mimo tego nie uniknął śmierci, a „syn” Roberta uzyskał to, co chciał, czyli legitymizację swojego królewskiego pochodzenia. Można z tego wyciągnąć naukę, że warto stać przy sztandarze swoich wartości, a zaprzedanie się innym nie zawsze będzie niosło korzyści. Choć oczywiście nie dla korzyści wyznaje się wartości.
Skoro jesteśmy już przy honorowości Eddarda, którą można zakwestionować dopiero pod sam koniec jego życia, trzeba tu wspomnieć o Jonie Snow, choć jego historia będzie przybliżona w dalszej części felietonu. Gdy Eddard dostał się do miejsca pobytu jego siostry, ona jeszcze żyła i wymusiła na nim obietnicę, że zaopiekuje się dzieckiem. Stark wyżej cenił swoje słowo niż swoją sławę, dlatego nigdy nie wyjawił prawdziwego pochodzenia Jona, nawet jemu samemu ani swojej żonie. Na skutek tego przez resztę życia musiał nosić piętno człowieka, który podawał się za honorowego, a zdradził żonę i spłodził bękarta. Czyż nie jest to piękny przykład słowności i wytrwałości?
Nocna Straż? A może…
Istnieje także wspomniany już drugi główny wątek, który toczy się na bardzo dalekiej Północy, na Murze. Mur to monumentalna, magiczna konstrukcja, oddzielająca Krainę Człowieka od tajemniczej, barbarzyńskiej północy, za którą grasują bandy tzw. Dzikich oraz mityczne stworzenia. Na Murze służy Nocna Straż stworzona na wzór zakonu rycerskiego. Niegdyś była to poważana instytucja, z historią sięgającą zamierzchłych czasów, kiedy mityczne potwory nie były mityczne, a z dalekiej Północy, nieoddzielonej wówczas Murem, nadchodziło śmiertelne zagrożenie tzw. Inni. Właśnie do obrony przed nimi zbudowano potężną strukturę, której nie mogli przekroczyć, oraz sformowano Nocną Straż. Wstępowali do niej licznie najznamienitsi wojownicy, dumni panowie i nieustraszeni bohaterowie.
W czasach książkowych Straż była już tylko cieniem samej siebie. Zsyłano do niej za karę różnego rodzaju przestępców: złodziei, gwałcicieli, morderców. Ochotnicy stanowili rzadkość, jednym z nich był Jon Snow. Mieszkańcy Siedmiu Królestw wyśmiewali mało liczną Straż jako formację, która strzeże ich przed baśniowymi stworami. Czytelnik jednak ani na chwilę nie wątpi w to, że zagrożenie jest realne – jeszcze w prologu pierwszego tomu Martin opisuje wyprawę kilku braci z Nocnej Straży, która kończy się spotkaniem z Innymi. Walkę przeżył tylko jeden człowiek, ale w jego relację nikt nie wierzy.
Co do samej Nocnej Straży, wysnułem kiedyś wniosek, z przymrużeniem oka, że jest ona podobna do… Kościoła Katolickiego i to pomijając tak prozaiczną oczywistość, jak to, że bracia z Nocnej Straży ubierają się na czarno podobnie do księży katolickich. Instytucja niegdyś liczna i poważana, która skupiała śmietankę społeczeństwa, a obecnie mała, pogardzana, jakby na marginesie świata ludzkiego, z dala od wielkiej polityki. W obu instytucjach członków obowiązywał celibat, zaś wejście do nich oznaczało rozpoczęcie nowego życia oraz niezależność od świeckich władców. Zresztą nawet przysięga Nocnej Straży zawiera w sobie nie tylko konserwatywne przesłanie obowiązku obrony słabszych i pewnych wyrzeczeń dla sprawy, ale pewien mistycyzm, przepowiednię walki z nieuchwytnym wrogiem ludzkości:
„Nadchodzi noc i zaczyna się moja warta. Zakończy ją tylko śmierć. Nie wezmę sobie żony, nie będę miał ziemi, ojca ani dzieci. Nie założę korony i zapomnę o zaszczytach. Będę żył i umrę na posterunku. Jestem mieczem w ciemności. Jestem strażnikiem na murach. Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka. Moje życie i mój honor należą teraz do Nocnej Straży na tę noc i na wszystkie pozostałe.”
Oczywiście Martin, tworząc swój pseudofeudalny świat, nie omieszkał stworzyć instytucji, która miała odwzorowywać średniowieczny Kościół Zachodniochrześcijański, lecz jak to z Amerykanami bywa, wyszedł z tego potworek przypominający bardziej jakieś włoskie protoprotestanckie sekty.
No więc gdzie jeszcze jest ta martinowska pochwała Tradycji, poza zaznaczeniem dobrych i złych wartości? Moim zdaniem najbardziej tę pochwałę widać w kontraście dwóch głównych wątków. W obliczu ogromnej wojny domowej, intryg, morderstw, wydarzenia, które dzieją się na północnych peryferiach, zdają się, przynajmniej dla postaci książkowych, niewartymi uwagi, niemającymi żadnego wkładu w koleje historii.
Tymczasem to ta pozornie nic nie znacząca straż stanowi jedyną zaporę przed tym prawdziwym wrogiem, przed niebezpieczeństwem, wobec którego zwady rodów nie są nic warte. Czy to nie jest konserwatywne w swej wymowie? Garstka straceńców z instytucji przypominającej Kościół Katolicki toczy wojnę w obronie nieświadomej ludzkości zajętej swoimi namiętnościami. Cała fabuła sagi dąży do tego kulminacyjnego momentu, gdy siły zła zza Muru dotrą w końcu do krain człowieka.
Autor nie dokończył sagi, a serial w oczach fanów okazał się tragedią. Trudno więc mówić, jak historia miała się zakończyć. Wiadomo, że Rhaegar Targaryen, ojciec Jona, uważał się za przepowiedzianego Obiecanego Księcia, mającego pokonać to zło. Później, odczytując stare księgi, uznał, że to dopiero jego syn będzie tym Księciem, który miał zostać zrodzony z ognia (kojarzonego ze smoczym rodem Targaryenów) i lodu (domeną północnego rodu Starków). Przekonał do siebie Lyannę Stark i z ich związku zrodził się Jon, który wiele lat później na własne życzenie, czując się naznaczony piętnem bękarta, wstąpił do Nocnej Straży.
Mamy więc Księcia z przepowiedni, trafiającego tam, gdzie miał trafić – na miejsce ostatecznego starcia z siłami zła. Przepowiednia zdaje się wypełniać. Serial poszedł własnym tokiem, bardzo głupim. Wielkiego Innego zabiła inna postać, co całkowicie zniszczyło logikę tego uniwersum.
Jeżeli Martin kiedykolwiek dokończy sagę, najprawdopodobniej to Jon Snow, jako wybraniec, uratuje świat. Fabuła nie jest bowiem tak nieprzewidywalna, jak kiedyś o tym mówiono. To de facto epos, który obrósł tylko w szaty wyuzdania oraz nieprzewidywalności. I w tym tkwi jego konserwatyzm. Pod tą skorupą zgniłego świata mamy piękną opowieść jak najbardziej w duchu Starej Europy. Plwajmy więc na tę skorupę i zstąpmy do głębi.
Czy Pieśń powinna zabrzmieć na naszych ustach?
Oczywiście w sadze można znaleźć wiele innych konserwatywnych wątków, lecz ten format nie pozwala na wyciągnięcie wszystkiego z całej długiej serii. Moim celem jest jedynie odczarowanie czarnej legendy, jaka narosła wokół tego dzieła. Nie oznacza oczywiście, że pozwoliłbym swoim dzieciom oglądać czy czytać martinowską historię. Do kształtowania sumień, postaw i wartości można znaleźć znacznie lepsze pozycje. Domy, w których rodzice przykładają należytą uwagę do wychowania dzieci, są jednak rzadkością. W większości domów dzieci są pozostawione same sobie lub, co gorsza, deprawowane przez swoich rodziców.
Istnienie takiej sagi jak Pieśń Lodu i Ognia, w której mamy mnóstwo przykładów rycerskości, honorowości, obowiązkowości i lojalności uważam za godne poszanowania jako środek do celu, do przyswojenia sobie wyżej wymienionych wartości, dowiedzenia się o ich istnieniu. Te złe aspekty opowieści jak nieczystości, wulgarność, rozpasanie, i tak nie mogą zgorszyć młodzieży, która styka się z tym na co dzień w innych, mniej wartościowych serialach i filmach, a nawet w szkole czy w domu.
Obecnie fenomen marki podupadł, serial został zakończony, ostatni sezon pozostawił niesmak i rozczarowanie. Na horyzoncie widnieje jednak nowy serial, o nazwie Ród Smoka, który będzie miał miejsce niemal 200 lat przed wydarzeniami z sagi. Być może na nowo rozgrzeje serca fanów Martina. Mam nadzieję, że i tam będzie można wyszukać oraz wskazać dobre wzorce, choć obawiam się, że tak heroicznej opowieści o walce dobra ze złem już tam nie doświadczymy.
__
fot. Gage Skidmore from Peoria, AZ, United States of America, CC BY-SA 2.0 https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0, via Wikimedia Commons