
Kontrowersyjny Makbet
Szekspirowski Makbet to kultowa historia opowiadająca o Makbecie – Tanie Glamis i Kawdoru, który po usłyszeniu przepowiedni od trzech czarownic zostaje nakłoniony przez żądną władzy żonę – Lady Makbet – do zabójstwa Króla Szkocji Dunkana i zagarnięcia korony dla siebie.
Film od pierwszych zapowiedzi wzbudzał kontrowersje, a to za sprawą obsadzenia w roli Makbeta czarnoskórego Denzela Washingtona. Czy mi to przeszkadza? Niezbyt. Makbet jest postacią fikcyjną, a nie historyczną. Nie jest to więc aż tak oburzające, jak obsadzenie w roli Anny Boleyn aktorki Jodie Turner Smith. W dodatku w czerni i bieli ciężko zauważyć, by Tan Kawdoru był czarny. Mimo wszystko Washington to dobry aktor, który świetnie poradził sobie w tej roli, podobnie jak Frances McDormand wcielająca się w Lady Makbet. Cały seans jednak został skradziony przez Kathryn Hunter grającą Wiedźmy. Jej gra bardzo przypomina rolę Andy’ego Serkisa jako Golluma w Jacksonowskim Władcy Pierścieni i taka interpretacja czarownic jest dość ciekawa.
Wspomniałem o wykorzystaniu w filmie czerni i bieli, co jest chyba największym atutem produkcji wraz z wyśmienitym montażem. Zdjęcia takie doskonale pasują do mglistych plenerów Szkocji i kameralności pałacowych intryg oraz rozmyślań postaci.
Ta kameralność jednak gubi film – Makbet to opowieść łącząca w sobie spokój spisków, ale też doniosłość bitew, jak chociażby atak na zamek dunzyniański. Coen postawił wszystko na jedną kartę – kartę wspomnianej kameralności. Brakuje tu wspaniałej bitwy jak w Tronie we krwi – adaptacji z 1957 roku.
Podobnie rozterki bohaterów – niektóre rzeczy bardziej nadają się do teatru niż do kina. Nie wygląda to naturalnie, gdy Makbet wychodzi z przyjęcia, byleby tylko powiedzieć swój monolog – nawet nie do kamery, by złamać czwartą ścianę, tylko do powietrza – i następnie jak gdyby nigdy nic wrócić na przyjęcie. Coen chciał być całkowicie wierny dziełu Szekspira, jednak jak już wspomniałem, bardziej pasuje to do teatralnej sceny niż przed kamerę.
Kamera filmowa a teatralna scena
Tragedia Makbeta to dzieło pełne sprzeczności – z jednej strony to, co powinno być filmowe wyszło perfekcyjnie, jednak ta niepasująca teatralna część produkcji gubi film i czyni go miejscami żenującym – mam tu na myśli wspomniane monologi. Debiut Joela Coena jako solowego reżysera wyszedł dobrze, ale rewelacji nie ma.
6/10
scr. Tragedia Makbeta, reż. Joel Coen (2021) / Materiały Promocyjne