Szukaj
Close this search box.

Wokół Błogosławionej winy Kossak Zofii refleksyj parę

Moje literackie kubki smakowe kształtowały się głównie pod wpływem książek z gatunku fantasy, choć niekiedy urozmaicałem swoją „czytelniczą dietę” literaturą przygodową oraz pośrednikami, tj. młodzieżówkami. Na ruszt trafił oczywiście Hobbit, tolkienowska Trylogia oraz seria o przygodach warszawskich gimnazjalistów: Felixa, Neta i Niki. Słowem, gustuję w smakach krain nieistniejących, światów niby-naszych-a-nie-naszych, dlatego też rzadko sięgałem po powieść historyczną. Czasem coś w tym typie zdarzyło się przeczytać, nie przeczę, jednak taka lektura nie dostarczała mi tej samej radości co powyższe.

Ostatnie przeczytane przeze mnie książki, traktujące o historii, to wymieniając chronologicznie: Harda Elżbiety Cherezińskiej, której walory etyczne pominę milczeniem; cenne i w mojej opinii potrzebne Westerplatte Jacka Komudy oraz Błogosławiona wina Zofii Kossak. Nim przejdę do właściwej recenzji tej ostatniej, muszę uzupełnić jej opis gatunkowy o informację, iż jest ona w równym stopniu powieścią historyczną, co religijną. Jak już wspomniałem, niechętnie sięgam po książki w rodzaju sienkiewiczowskiego Potopu, zupełnie świadomie jednak omijam te religijne. Nie zrozum mnie źle, Drogi Czytelniku. Jestem katolikiem i przyjmuję ten zaszczyt oraz wiążące się z nim obowiązki z dumą, jednak nie potrafię czytać beletrystyki religijnej. Wynika to z prostego faktu, iż mam niską tolerancję na nadmiar „słodyczy”, naciągane wątki, zbyt przejaskrawione postacie, wreszcie aż nazbyt oczywiste epatowanie Bożą obecnością, niejako wymuszające na odbiorcy fałszywy zachwyt, który w założeniu autorów miałby rzekomo zachęcać do rozwijania swojej pobożności, a przeważnie przynosi efekt zgoła odmienny. Nie odbieram całej prozie katolickiej miana dobrej literatury, lecz nie chciałbym zarazem stawać w obronie przeciętności. Z tymi uwagami przejdźmy zatem do książki pani Kossak.

O fabule, jej budowie i postaciach słów parę

Można stwierdzić, że w powieści występuje nie jeden, a dwoje głównych bohaterów. Podobnie wyróżniają się dwa najważniejsze wątki, na które nanizano fabułę. To nie tak, że mamy do czynienia z książką prostą czy – Broń Boże! – prostacką, lub z przedstawionym światem, będącym w istocie pustym pomieszczeniem z parą postaci. W swej książce, liczącej około 200 stron, autorka wprowadza kilkanaście osób, spośród których część nieustannie nam towarzyszy. Tło wydarzeń nie jest statyczne, lecz rozciąga się od podlaskiej ziemi przez Warszawę aż po Watykan, a z głównego tematu fabularnego nieśmiało odchodzą wątki poboczne.

Pierwszą z dwójki bohaterów jest postać księcia Mikołaja Sapiehy, możnego pana, wojewody litewskiego oraz właściciela Kodnia. Poznajemy go jako człowieka słabego, złamanego na duchu i cierpiącego na coś, co przywodzi na myśl acedię. Jest zobojętniały na otaczający go świat, jego liczne obowiązki – jak wszystko inne zresztą – przestają go zajmować. Zabiegi medyków, modlitwy czy zamawiana szeptucha nie pomagają, Sapieha z dnia na dzień osuwa się w coraz głębszy marazm i odrętwienie. Ostatecznie, po namowach rodziny oraz najbliższych doradców, udaje się na pielgrzymkę do Rzymu, by tam, pośród cudotwórczych relikwii, szukać uzdrowienia.

W trakcie swej podróży dowiaduje się od znajomego kardynała o obrazie Matki Bożej Gregoriańskiej, który można ujrzeć i adorować jedynie w papieskim oratorium. Wojewoda litewski jest w Rzymie osobą znaną i szanowaną, dlatego zostaje doń dopuszczony. Wtedy też autorka wprowadza wspomnianego wcześniej drugiego głównego bohatera powieści, tj. Matkę Bożą. Jest to postać dziwna oraz nietypowa, a jednak, moim zdaniem, pełnoprawna i obok Sapiehy najlepiej przedstawiona. Choć nie zabiera głosu, to nieustannie wpływa na wydarzenia mające miejsce na kartach powieści. Nie tylko wyciąga Sapiehę z acedii, ale i dokonuje wewnętrznej przemiany u niejednego spośród pozostałych bohaterów książki. A wszystko to rozpoczyna się wraz z zuchwałą kradzieżą rzeczonego obrazu przez litewskiego wojewodę… Ale o tym, co dokładnie wydarzyło się później, musisz przekonać się sam, Drogi Czytelniku.

Wyjątkowość Błogosławionej winy i jej historyczność

Hołduję zasadzie, by unikać zdradzania ludziom szczegółów dotyczących książek bądź filmów wartych – w mojej opinii – polecenia, im samym pozostawiając przyjemność z ich odkrywania. Zamiast tego pragnę podzielić się swoimi refleksjami, powstałymi w trakcie lektury.

Na wstępie zauważę, iż Błogosławiona wina wydaje się nietypową książką historyczną. Oczywiście biorę poprawkę na to, że moje doświadczenie z tym gatunkiem nie jest szczególnie bogate. Ogólne wyobrażenie na jego temat mam jednak takie, iż pisarz przedstawia czytelnikowi wydarzenia oraz ich naocznych świadków z określonego wycinka dziejów, a jego warsztat merytoryczny obejmuje między innymi znajomość ówczesnych realiów kulturowych, tak aby możliwie jak najwierniej oddać realia tamtejszej epoki.

W przypadku dzieła Zofii Kossak zarówno język narracji, jak i ten, którym posługują się bohaterowie, pozwalają czytelnikowi wczuć się w zarysowywaną rzeczywistość, a przewijające się w tle zdarzenia, znane nam ze szkolnych lekcji historii, umiejętnie tworzą obraz XVII stulecia. Również autentyczność postaci, stąpających w przeszłości po tej samej – co my obecnie – ziemi, można uznać za dodatkowy walor historyczny, choć niewątpliwie są one bardziej wyobrażeniami autorki, stworzonymi na potrzeby fabuły, niż ich biografiami.

Powieści takie jak Błogosławiona wina pełnią także pośrednio rolę edukacyjną, gdyż zapoznają czytelnika z tłem politycznym epoki, w którym rozgrywa się akcja. Dzieło Zofii Kossak ponadto stwarza przed jego odbiorcą szansę na odkrycie mentalności kierującej ówczesnymi ludźmi; tego jak ich postrzeganie rzeczywistości nie było wolne – w przeciwieństwie do przypadku przeciętnego współczesnego człowieka – od metafizyki, lecz obie sfery wzajemnie się przenikały i ze sobą łączyły. Jest to świat, w którym święci wspomagają potrzebujących w trudach codzienności, a Maryja obdarowuje swą łaską; gdzie przestrzeń duchowa ściera się z materialną. Każdy czyn pociąga za sobą konsekwencje, a łaska bądź jej brak odczuwane są przez bohaterów powieści jako coś niemalże fizycznego.

Aspekt religijny powieści

Tu przejdźmy do drugiej odsłony Błogosławionej winy, czyli powieści religijnej. Sposób, w jaki autorka przedstawia stany zachodzące w duszy Sapiehy, a także innych postaci (choć w ich przypadku czyni to powierzchownie), jest poruszający – sam dostrzegłem w nich odbicie swoich wewnętrznych przeżyć. Wierzę, że ludzie kroczą ścieżką duchowości wydeptywaną w trakcie swej dojrzałości i duchowego wzrastania. Wszak zjawisko acedii znane jest chrześcijańskiemu światu od kilkunastu stuleci. Zofia Kossak w piękny sposób ukazuje, jak ta choroba – przy pomocy łaski Bożej i dobrej woli człowieka – może okazać się punktem zwrotnym, zmieniającym w całości ludzkie życie. W przypadku Sapiehy samo uzdrowienie wojewody litewskiego staje się zaledwie początkiem jego duchowej przemiany. Gdy dokonuje świętokradczej grabieży obrazu – tytułowej błogosławionej winy – zaczyna się właściwe nawrócenie i uleczenie.

Z woli autorki, jako czytelnicy, jesteśmy dopuszczeni do wewnętrznych przemyśleń głównego bohatera. Roznoszące go od środka gniew oraz sarmacka fantazja, a także chwile skruchy, pojawiające się w wyniku czynników zewnętrznych, tworzą ten przekonujący i zarazem znany każdemu obraz doświadczeń duchowych. W ten sposób książka staje się bliższa czytelnikowi. Dla mnie, bez wątpienia, będzie odgrywać ważną rolę w życiu.

Napiętnowane wady narodowe

Jak pisałem we wstępie, w powieści Zofii Kossak można wyróżnić dwa motywy przewodnie, zaś główną refleksją jest zadziwiająca droga, jaką Opatrzność prowadzi człowieka. Interesującym był dla mnie poboczny wątek, zarazem nieodłączny od przemiany Sapiehy. Wojewoda, piastując również urząd senatora, miał zobowiązania nie tylko względem swojego rodu, lecz także Rzeczpospolitej.

Autorka w ciekawy sposób na marginesie książki, jakby półgębkiem, zarysowała wadę narodową szkodzącą państwu. Krytyce poddana została znana nam ze szkoły szlachecka złota wolność w jej najgorszym wydaniu – owo głębokie przekonanie, że człowiek wolny nie gnie przed drugim karku ani nie słucha rozkazów.

Przebywając w Rzymie na audiencji u kardynała, Sapieha słyszy odeń uwagę, iż ta swawola źle się skończy. Oczywiście wojewoda zareagował na to w sposób przypominający raczej zachowanie dziecka, któremu rodzic suszy o coś głowę. Później, wraz z obserwowaną przez czytelnika przemianą szlachcica, można dostrzec przewijającą się gdzieś w jego głowie nieśmiałą myśl, iż być może kardynał jednak miał rację. I właśnie nakłonienie Polaka do rewizji swoich poglądów trzeba uznać za największy cud za wstawiennictwem Matki Bożej. W każdym razie, z tą myślą w sercu i wezwany do porządku przez zaprzyjaźnionego marszałka, główny bohater udaje się na narady Wysokich Stanów, by przez krótki czas wypełniać obowiązki swojego stanu. Tym samym daje świadectwo, że katolik nie musi rezygnować z życia obywatelskiego na rzecz mniszego.

Wnioski końcowe

Podsumowując, szczerze polecam książkę Zofii Kossak Błogosławiona wina. Jej język jest przystępny, kunszt literacki wysoki, a fabuła porywająca. Postacie występujące w powieści są autentyczne, ludzkie, a w przypadku wojewody można prześledzić wiarygodnie oddany proces nawrócenia. Nie jest to co prawda dokonane w stylu Dostojewskiego oraz jego „rozkrawania” ludzkiej duszy na atomy, lecz dzięki temu czyta się ją łatwiej i szersze koło czytelników może zasiąść do jej prozy. Zofia Kossak posiadła rzadki, a przez to cenny dar pisania o sprawach wielkich bez nadęcia czy sztucznego patosu. Jej opisy dotyczące głębokiej duchowości ujmują prostotą, a także poruszającą serce tkliwością, lecz zarazem nie są naiwne i ogłupiające rozum. Jeśli więc szukasz, Czytelniku, dobrej powieści historycznej, to Błogosławiona wina będzie właściwym wyborem.

Mogą Cię zainteresować: